„Dziewczyny z Łuhuu! wciąż dorastają” Piotr Stasiowski, Obieg, 12.05.2007
Gdy poprosiłem dziewczęta z wrocławskiej grupy „Łuhuu!” o garść materiałów na temat ich dokonań dostałem miedzy innymi krótki opis mający charakteryzować każdą z nich. Napisany został w sposób, w jaki w latach mojej podstawówki dziewczyny z klasy zapełniały strony tzw. zeszytów „pele-mele”. Polegało to na zadawaniu kilku tych samych pytań różnym osobom na kolejnych stronach zeszytu. Ogólnie chodziło o to, żeby odpowiedzi były dość zabawne i żeby, otwierając taki zeszyt po paru latach przypomnieć sobie pewne charakterystyczne cechy danej osoby. Z „pele-mele” dziewczyn z „Łuhuu!” dowiedziałem się więc, że Natalia Rzeźniak woli wisienki zamiast budyniu, Agnieszka Rzeźniak lubi kukurydzę i jest miłośniczką luster i lustereczek, Karina Marusińska została wychowana na kaszce mannie i punk rocku, a Kaśka Goleń cierpi na Nieuleczalny Zespół Napadów Śmiechu w Ekstremalnych Warunkach. Nic dodać, nic ująć.
Być może więc, próbując przybliżyć charakter pracy twórczej tych artystek, należy posłużyć się kategorią dziewczyństwa, wiązanego z trzecią falą feminizmu. „Łuhuu!” zawiązały się w 2005 roku i od samego początku były bardzo łuhuu! Regularnie występując w białych, niemalże komunijnych sukienkach pozwalają się ponieść zabawowemu klimatowi ich prac. Ich debiutem, zorganizowanym na „Survivalu 3″ w Browarze Mieszczańskim we Wrocławiu była akcja „Baw się (ze) mną”. W odrapanej przyczepie campingowej, wyścielonej białą pościelą dziewczęta siedziały w białych, falbaniastych sukienkach z makijażem i ułożonymi włosami – wyglądały tam jak lalki zamknięte w zabawkowym domku. Do ich rąk przywiązane były sznurki, które przeciągnięte zostały przez okna przyczepy, tak, aby podglądający z zewnątrz widzowie mogli sterować dziewczętami niczym marionetkami. „Łuhuu!” stały się laleczkami, z którymi nie tyle można się bawić, co można bawić się nimi. Stały się wcieleniami bezwolnej, kuszącej Lolity. Poddając się woli ciemiężącego widza (w domyśle: mężczyzny), ustanowiły jednocześnie zasady tej gry, w której one, celowo kuszące i zniewolone demontują wynik kulturowej tresury: ładne i miłe dziewczęta, przygotowywane do roli żon i matek. Z pozoru niewinna zabawa, nosząca w sobie wszystkie cechy udawanych herbatek dla lalek, stała się alegorią umowy społecznej, polegającej na kodowaniu płci kulturowej od samego dnia narodzin kobiety. Na tarasie widokowym w Kleszczowie, pod Bełchatowem w kwietniu 2006 roku miała miejsce kolejna akcja „Łuhuu!”. Została wykonana w ramach festiwalu „Grand Kanion Sztuki. Kraj-obraz kopalni”, zorganizowanego na najwyższym, sztucznym wzniesieniu w Polsce – górze Kamieńsk (200 m wysokości, 1,5 tys ha podstawy), powstałym w wyniku prac kopalnianych. Prace festiwalowe odnosiły się do charakteru miejsca, z którego 17 lat temu wysiedlono mieszkańców kilku wiosek w związku z rozpoczęciem odkrywki a przypominającego fotografie wykonane na Marsie. Udział „Łuhuu!” w festiwalu związany był z faktem, że Karina Marusińska pochodzi z Bełchatowa, akcja grupy miała stać się więc pewnego rodzaju hołdem dla jej lokalnej ojczyzny, a jednocześnie próbą zwrócenia uwagi na konsekwencje tak mocnej ingerencji człowieka w środowisko naturalne. Cytat z Karpowicza „Bo do snu trzeba iść bardzo czysto”, posłużył dziewczętom jako motto tej pracy. Siedząc na ziemi, w białych sukienkach napełniły białe poszewki gruntem, następnie je zaszyły. Tę pościel rozłożyły na polu, położyły się w niej i zasnęły. Ta niezwykle poetycka akcja pozwoliła im wrócić do swoich korzeni, dać wytchnienie i ukojenie poszarpanemu krajobrazowi. Tym razem, odświętność ich białych sukienek, odcinająca się kontrastowo od przeobrażonego środowiska, przybrała charakter ochronnego bandaża nałożonego na ranę.
Na kolejnym Survivalu w 2006 „Łuhuu!” wzbiły się pod dach dworca głównego we Wrocławiu. Wysoko zawieszone huśtawki pod kolebkowym, stalowym sklepieniem holu głównego w stylu angielskiego neogotyku unosiły w rytmicznym ruchu roześmiane dziewczęta. Powiew niefrasobliwej, dziewczyńskiej zabawy pokonał ponury nastrój zapuszczonej poczekalni ze śpiącymi na ławkach bezdomnymi i czekającymi na pociągi podróżnymi. Celowość dążeń podróżnych, oraz statyka „mieszkańców” mikrokosmosu dworca została rozbita poprzez wahadłowy ruch huśtawek, śmiech i zabawę. Pomiędzy dziewczętami, uwieszony pod żebrem sklepienia zawisł duży, biały model samolotu autorstwa Michała Bieńka. Jego statyczna obecność mocno kontrastowała z bujającymi w przestworzach dworca dziewczętami, przypominającymi anioły. Siłą rzeczy takie zestawienie nasuwało pewne konteksty wiązane z freudowską teorią podświadomości. Samolot Bieńka, pierwotnie mający odnosić się do kształtu hali dworca, przypominającej terminal, stał się męskim kontrapunktem dla „dziewczyńskich” huśtawek, podwiewających falbanek sukienek i śmiechu „młodych kóz”, rozlegającego się w holu. W październiku tego samego roku „Łuhuu!” miały okazję wykonać bardzo specjalną akcję nad brzegiem oceanu w hiszpańskiej Plenzi. Siedząc przy białym stoliku, ustawionym na piasku plaży przesuwały się w stopniowo stronę nadpływających rytmicznie fal. Z wyrazem znudzenia na twarzach, w niedbałych pozach podpierając się rękoma o stół z chwili na chwilę coraz bardziej zanurzały się w wodzie. Ożywiły się, gdy stolik zaczęła unosić fala. Uderzający z coraz większym impetem napór wody spowodował, że dziewczęta musiały kurczowo trzymać zarówno stół jak i krzesła. W jednej chwili woda uniosła stół i krzesła w stronę brzegu i wyrzuciła je na piasek. Dziewczyny zostały w wodzie, w ubraniach. Zdarzenie to, podobnie jak inne ich akcje miało symboliczny wymiar. Stół, atrybut zjednoczenia ludzi, został tu dosłownie wyrwany z rąk współbiesiadników. Siedzące przy nim – czując coraz większy napór wody – miast starać się uchronić się przed konsekwencjami, z determinacją dążyły do zniszczenia tego zbudowanego na potrzeby chwili status quo, coraz dalej odsuwając się od linii brzegu w kierunku oceanu. Woda w tym wypadku miała nie tylko charakter dezintegrujący pewnego rodzaju wspólnotę, ale powodowała również swoiste oczyszczenie z zatęchłego i umownego zjednoczenia ludzi zgromadzonych w jednym miejscu. Dopiero w chwili, gdy fala pozbawiła je stołu i krzeseł, dziewczęta poczuły się wolne na tyle, by móc bez żenady powodowanej oblepiającymi ciała ubraniami pluskać się w oceanie.
Ostatnią jak do tej pory akcją (nie licząc pomniejszych, organizowanych choćby przy okazji festiwali poetyckich) było działanie związane ze stypendialnym wyjazdem do Bilbao trzech dziewcząt z grupy (bez Natalii Rzeźniak). Happening „Bil-babel” miał na celu udowodnienie, że posługując się jedynie komunikacją niewerbalną można stworzyć z artystami różnych krajów, pewnego rodzaju możliwość współpracy artystycznej. Na takiej zasadzie udało się wspólnie usypać z ziemi na trawniku symbol miasta Bilbao. Należy zauważyć, że kwestie związane z migracjami młodych ludzi i wynikającymi z nich konsekwencjami transkulturowymi to jeden z najczęstszych motywów nurtujących dzisiejszych twórców. Podobną tematykę podejmowali wcześniej choćby Wojciech Doroszuk czy Zorka Wollny, a obecnie, we wrocławskiej galerii Entropia odbywa się międzynarodowa wystawa „Best west” poświęcona temu zagadnieniu. Możliwość wyjazdów stypendialnych i z powodu pracy zarobkowej zagranicą powoduje zmianę postrzegania kulturowych i narodowych barier, które stają się inspiracją do artystycznej refleksji nad zjawiskiem migracji, stereotypami czy różnicami mentalności poszczególnych nacji.
Dziewczyny z „Łuhuu!” wciąż dorastają. Do swoich kulturowych powinności, do bycia artystkami. Ich celowe zatrzymywanie się w świecie dzieciństwa ma charakter przemyślanej prowokacji i konsekwentnej pozy artystycznej. Podejmując tą grę pozwalają sobie na dezynwolturę, z jaką mogą traktować ograniczenia dorosłych, poważnych artystów. Nawet jeśli jest to poza stworzona na potrzebę czasu edukacji w szkole plastycznej, sprawdza się w działaniu. Dystans, który stwarzają swoimi działaniami wobec „poważnych” działań artystycznych sprawia, że można traktować je z przymrużeniem oka. Myliłby się jednak ten, kto upatrywałby w ich akcjach dziecinady, epatowania infantylizmem. Dotykając dorosłych kwestii za pomocą narzędzi postrzegania dziewczynek wyjaskrawiają pewne rudymentalne zachowania społeczne, w poetycki sposób opisują je i poddają ponownej analizie. Ich pozornie niewinna, urokliwa „dziewczyńskość” umożliwia odkrywanie i kwestionowanie zapisanych kodów społecznych. To jedne z ciekawszych artystek, rozpoczynających swą karierę we Wrocławiu, z pewnością dadzą jeszcze wkrótce o sobie znać. Oby nie dorosły. Łuhuu!